Czy podział perfum według pór roku naprawdę ma sens, czy to tylko kolejna sztuczka marketingowców? Czy perfumy muszą pasować do garderoby i czy ciężkie zapachy wiosną to faux pas? Zastanawiam się nad tym od lat, pakując u progu wiosny grube wełniane swetry i gęste, orientalne zapachy do pudeł.
Perfumy a pora roku to kwestia sporna. Niektórzy nie wyobrażają sobie ciepłych dni w ciepłych perfumach, inni — nie wyobrażają sobie porzucić ukochanych pachnideł na kilka miesięcy tylko dlatego, że temperatura podnosi się o parę (-naście) stopni Celsjusza. Jak to wygląda u Ciebie? Ja, z jednej strony, zmęczona jestem corocznymi maratonami w poszukiwaniu wiosennych i jesiennych nowości w perfumeriach. Niby to ciekawe, niby ekscytujące, ale z grubsza wiadomo, czego się spodziewać. Z drugiej jednak strony, sama odczuwam potrzebę przeszeregowania zapachów w kolekcji wraz ze zmianą pory roku. Kiedy krajobraz za oknem zmienia barwy, ciągnie mnie do innych perfum. Witając swój beżowy trencz, witam lekkie zapachy.
Perfumy jak biżuteria
Coco Chanel powiedziała kiedyś, że „perfumy to niewidoczny, niezapomniany i jedyny w swoim rodzaju dodatek, który zapowiada przybycie kobiety i wciąż jeszcze pobrzmiewa, gdy ona już odeszła”. Jej słowa dobrze wyrażają moje podejście do perfum. Zapach to dla mnie element garderoby, którym można podkreślić strój i nastrój, wyrazić osobowość — jak biżuterią, apaszką, torebką. Lubię, gdy wszystkie elementy układanki do siebie pasują: to, jak się czuję, z tym, jak pachnę, i z tym, co mam na sobie. Nie czuję się dobrze w orientalnych perfumach do zwiewnych sukienek w łączkę, które towarzyszą mi zwykle w dni marzycielskiej zadumy (albo wielkie upały). Czasem dochodzę do granic absurdu. Przykład? Wspomniany wyżej beżowy trencz to warunek konieczny, bym użyła irysowych perfum. Lubię kompozycje z irysem, ale ubieram się w nie tylko przez parę tygodni w roku, właśnie do strojów uwzględniających ów płaszcz. Mniej więcej w tym samym czasie sięgam też po skórzaną kurtkę, ale do niej dobieram inne perfumy.
Zapachy-kameleony
Są perfumy, które najchętniej nosiłabym cały rok… ale nic z tego, pachną na mnie dobrze tylko w swoją pogodę. I nie chodzi mi nawet o intensywność i trwałość, które zwykle zależne są od temperatury ciała i otoczenia, ale o całokształt. Niektóre zapachy układają się na mnie zupełnie inaczej o różnych porach roku. Kocham je zimą, a nie potrafię polubić latem, albo odwrotnie. Choćby Velvet Orchid od Toma Forda — gdy jest chłodno pachnie rozkosznie, tajemniczo i dekadencko. Gdy jest ciepło, pachnie jak czekoladowa trufla ze szklistą, niesmaczną posypką i kroplą bliżej nieokreślonego alkoholu, przyprawiającego o ból głowy. Z kolei w zimne dni kiepsko pachną na mnie zapachy herbaciane, może za wyjątkiem tych, które imitują grzańca (np. Swiss Arabian Kashkha).
Ale są zapachy, które zachwycają mnie cały rok i współpracują ze mną niezależnie od pory roku. Co ciekawe, raczej te lekkie — mój poprawiacz humoru Guerlain Aqua Allegoria Pamplelune, The Vagabond Prince Enchanted Forest (oba z porzeczką!), a nawet Maison Francis Kurkdjian Aqua Universalis. I pomyśleć, że kiedyś zapachy z cytrusami pasowały mi jedynie do roli odświeżacza powietrza w wiadomym miejscu.
A gdyby tak rzucić ten podział…
Są osoby, które nie czują potrzeby zmiany perfum wraz ze zmianą pory roku, garderoby i tak dalej. Nie wyobrażają sobie porzucić swojego zapachowego podpisu dlatego, że noszą letnie sukienki zamiast golfów. I nie widzę w tym nic dziwnego, jeśli czują się z tym dobrze.
Jeśli należysz do tego grona, mam tylko jedną małą prośbę: pamiętaj o otoczeniu. Niby perfumy nosisz dla siebie, ale czują je też inni. Nie musisz trafiać w ich gust, ale nie przyprawiaj ich o ból głowy i inne nieprzyjemne dolegliwości. Thierry Mugler Angel czy Lancome La Vie Est Belle naprawdę potrafią dać popalić migrenowcom i osobom, którym szybko robi się słabo, gdy temperatura wzrasta do 20 stopni Celsjusza, a oni muszą kisić się w tramwaju ze zwolennikami hojnej aplikacji. Wspominam o tym jako osoba, której kiedyś ugięły się kolana od oszałamiająco-duszącej woni współpasażerki (wolałam przejść pieszo trzy przystanki z ciężką torbą na ramieniu niż znosić Twoje perfumy, kobieto!), ale też jako osoba… która przypadkiem chlapnęła się miodowo-oudowym Montale Honey Aoud na czerwcową wyprawę komunikacją miejską. Chlapnęła, znaczy się wylało mi się prawie pół próbki na rękę, bo zbyt mocno szarpnęłam za zatyczkę. Wierz mi, próbowałam wyszorować nadgarstek, ale i tak współczuję współpasażerom. Jeśli to czytacie, wybaczcie.
A Ty zmieniasz perfumy, gdy zmienia się pora roku, czy wiernie trwasz przy ukochanych zapachach niezależnie od pogody?
Dodaj komentarz