Moja pachnąca historia

w kategorii

Zastanawiasz się niekiedy, jaką drogę zapachową przebyłaś od czasów swojego pierwszego flakonika? Jak zmienił się Twój gust zapachowy na przestrzeni lat? I jak to wszystko się zaczęło? Ja ostatnio myślałam o tym sporo i postanowiłam spisać swoją pachnącą historię…

Świat zapachów jest mi bliski odkąd pamiętam. Jako kilkuletnia dziewczynka wertowałam uważnie Perfumy. Marzenie we flakonie Jellinka i podkradałam kolorowe buteleczki mamie. Nawet wtedy perfumy były dla mnie czymś więcej niż tylko aromatem. Każdy zapach reprezentował swój nieduży świat, który wówczas zamykał się dla mnie w szklanej rzeźbie, barwnej cieszy, klimatycznym zdjęciu i, jak dobrze poszło, w reklamie telewizyjnej. Szybko nauczyłam się czytać i prędko poznałam pierwsze angielskie słówka, więc pachnące uniwersum wzbogaciło się o nazwy i opisy, które czasem gdzieś udało mi się wyszperać.

Odtąd perfumy już nigdy nie były dla mnie po prostu ładne albo brzydkie.

Moja pachnąca historia
Moja pachnąca historia zaczęła się od strony 63 w książce Perfumy. Marzenie we flakonie Jellinka. Zakochałam się w tym zdjęciu, gdy byłam małą dziewczynką. I do dzisiaj lubię takie nostalgiczne klimaty…
Moja pachnąca historia
Priscilla Presley Indian Summer to perfumy, które zapamiętałam najlepiej z pachnącego zbiorku mojej mamy. To dla mnie eliksir wspomnień i cieszę się, że udało mi się go zdobyć. Możemy zachwycać się nim obie na nowo.

Błędy i niebłędy dorastania

Nie umiem wskazać konkretnego momentu, w którym pomyślałam, że zapachy to jest to. Zawsze gdzieś w pobliżu był jakiś flakon: na półkach rodziców, u dziadków, u prababci. Obecność perfum w domu była dla mnie tak naturalna, jak obecność czajnika, łóżka czy innego sprzętu, bez którego ciężko się obejść na co dzień. Nigdy nie myślałam o nich jak o luksusie, choć jak o magii — owszem.

Po etapie podbierania cudzych pachnideł, wkroczyłam w etap posiadania własnych. Pierwsza była mgiełka Coty Chanson du Soleil. Słoneczy zapach, którym na przekór psikałam się do snu. Później przyszły próbki, wody z katalogów i — o zgrozo — perfumy nalewane. Byłam wtedy jeszcze na tyle naiwna, że nie sądziłam, że mogą to być zwyczajne imitacje, a mówiąc dobitniej: podróby. Najczęściej kupowałam kilka mililitrów Chanel Coco Mademoiselle, choć w istocie marzyła mi się mocniej buteleczka YSL Baby Doll. Raczyłam się wonią tej drugiej przy każdej wizycie w wielkim mieście, a dokładniej w nieistniejącej już krakowskiej Galerii Centrum. Dziś nie widzę się w żadnym z tych zapachów. Panienka Chanel (już oryginał, rzecz jasna) i ja nie do końca się dogadujemy, a Baby Doll albo się zmienił, albo moja pamięć go idealizuje. Teraz jest dla mnie stanowczo zbyt słodki.

Moja pachnąca historia
Gdyby parę lat temu ktoś powiedział mi, że polubię Chanel No. 5, nie uwierzyłabym. Delikatnie mówiąc.

Pierwsze kroki w mroku

Pierwszy flakon prawdziwych, dorosłych perfum dostałam w prezencie. O ile pamiętam, zapach wybrałam sama i był to Cacharel Amor Amor. I albo pamięć ponownie płata mi figla, albo stracił on sporo ze swojego porzeczkowego uroku i głębi. Kolejne flakony zaczęły przybywać może nie często, ale regularnie. Mój pachnący zbiorek powoli się rozrastał, a po przeprowadzce do miasta, w którym była perfumeria Sephora — wsiąknęłam w temat na dobre. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało…

Zawsze pociągały mnie mroczne klimaty. Większość życia spędziłam w czarnych ciuchach, czytając depresyjne (a w najlepszym wypadku sarkastyczne) książki i słuchając ciężkiej muzyki. Jako nastolatka czułam oczywiście potrzebę, by się z tym afiszować. Przeszło mi z wiekiem, zresztą otworzyłam się na wiele nowych rzeczy, które może nie zmieniły mnie jakoś szczególnie — ale wzbogaciły na pewno. Potrafisz sobie chyba jednak wyobrazić, jakim odkryciem był dla mnie świat perfum niszowych? Te wszystkie kompozycje utkane z woni kadzidła, skóry i innych cudów, na myśl o których wzdrygają się grzeczne dziewczynki w kwiecistych sukienkach? No właśnie. Nawet nie chcę myśleć, ile pieniędzy wydałam w amoku na próbki.

Moja pachnąca historia
Te trzy zapachy towarzyszyły mi w pierwszej połowie 2017 roku najczęściej: Hermès Eau des Merveilles, Chanel Allure i Maison Francis Kurkdjian Grand Soir. Każdy z nich ma w sobie trochę złota…

Pokaż mi swoje perfumy, a powiem Ci…

Dobrych parę lat spędziłam w oparach oudu i dymu. Nie ubierałam się już na czarno, to choć pachniałam na czarno, a potem… mi przeszło. Tak naturalnie, jak porzuciłam dawną garderobę na rzecz zwykłego białego T-shirtu i jeansów, które nic o mnie światu nie mówią, tak polubiłam perfumy neutralne. Nie znaczy to, że przestałam lubić te bardziej charakterne i ciemne, nadal z przyjemnością je noszę — ale już nie tak często. Na co dzień wolę zapachy, które mi towarzyszą, a nie dominują nade mną. Takie, które pozwalają mi mówić za siebie, a nie mówią za mnie. Unikam woni głośnych, przytłaczających, słodkich albo stosuję je w niewielkich ilościach. Nie stronię już od aldehydowej klasyki, cytrusów ani kwiatów. Nie czuję potrzeby, by pachnieć mocną whiskey, choć wciąż zaczytuję się w Bukowskim i słucham Depeche Mode. Choć jestem feministką, mogę ubrać się w aromat różowej róży i słodkiej pomarańczy, gdy najdzie mnie ochota. I mam w nosie, co kto sobie pomyśli. I trochę cieszę się, że pewnie nic sobie nie pomyśli, bo na pierwszy rzut oka ciężko stwierdzić kim jestem, jakie mam poglądy i co mnie kręci.

Wiesz, co mam na myśli? Wcześniej traktowałam perfumy jak nośnik informacji o sobie, jak swój mały manifest i sposób na wyrażenie siebie. Teraz noszę te, które kocham, i to jedyne moje kryterium. Nieważne, co o mnie mówią i czy mówią cokolwiek. Nie uważam, rzecz jasna, że moje wcześniejsze podejście było złe — wszak zapach to świetny sposób na dopełnienie wizerunku — tylko czuję, że trochę mnie ograniczało. W mojej kolekcji nie ma już nut zakazanych, poza tymi, których nie lubię (a i te potrafią nieraz zaskoczyć). Nie krzywię się na kwiatki sratki ani nie ekscytują mnie już perfumy stworzone tylko po to, by były dziwne. Niszowy snobizm mierzi mnie tak samo, jak banalność masowych popłuczyn.

Lubię miejsce, do którego dotarłam.

 

A jaka jest Twoja pachnąca historia? Jaki zapach pokochałaś jako pierwszy? Jak zmieniał się Twój gust i Twoja kolekcja?

 


Komentarze

40 odpowiedzi na „Moja pachnąca historia”

  1. O niszowym snobizmie swego czasu napisałam artykuł na bloga, ale ostatecznie zdecydowałam, że go nie opublikuję.
    Wyszło zbyt ostro, a mentalności tych, których dotyczył tekst i tak nie zmienię, więc odpuściłam.
    Również bardzo mnie to zjawisko mierzi.

    Moja pachnąca historia zaczęła się od jednej z Aqua Allegorii, czyli Mandarine&Basilic i Loverdose marki Diesel.
    A książka Jellinka jest wyjątkowa i podejmuje temat perfum w sposób niezwykle czarowny <3.

    1. Kochana, wierz mi, że i ja taki popełniłam i tak samo nigdy nie doczekał się publikacji. Nie chcę tu negatywnych emocji, staram się skupiać na tym, co piękne, przyjemne i poruszające. Masz rację, że snoby to ten typ ludzi, który nie zmienia się pod wpływem krytyki. W końcu i tak uważa, że wie lepiej. Można znaleźć ich w każdym kręgu zainteresowań, niestety w tym także.

      W tej książce jest trochę takiego starodawnego pisania, prawda? Taki styl dzisiaj jest już niemodny, ale ma swój niepowtarzalny urok.

      Zastanawiam się, którą AA powąchałam jako pierwszą… Chyba to była Herba Fresca. Miałam nawet flakonik, ale długo u mnie nie gościł, bo choć zapach jest cudny sam w sobie, to na mnie robił się bardzo ostry.

      1. Niszowy snobizm skutecznie mnie zniechęcił do udzielania się na wszelkich forach oraz grupach dyskusyjnych związanymi z perfumami. Czasami czytam niektóre wypowiedzi i zastanawiam się, czy Ci ludzie tak na serio….
        I masz rację, ten rodzaj ludzi można znaleźć wszędzie – bez względu na rodzaj zainteresowań.

        1. Haha, coś w tym jest. Niektóre wypowiedzi „zalatują trollem”. ;)

      2. A ja bym chętnie Wasze wpisy na ten temat przeczytała. Odrobinę brutalnej prawdy nie zaszkodzi :-)

        1. Haha, może gdy przeleje się czara goryczy… ;)

  2. U mnie wszystko zaczęło się od piżma, a raczej poszukiwania piżma idealnego w perfumach. Potem jakoś pojawiła się róża i tak zostało.
    Od zawsze za to pamiętam zapachy mocarne, charakterne jak np. Samsara, Shalimary, Intuition. Nie wiem w którym momencie poszłam w stronę niszy, ale bardziej dla siebie, dla zaspokojenia własnych potrzeb i choć na mainstreamową półkę rzadko zaglądam, to jej nie wykluczam. Tylko nie śledzę tych wszystkich nowości, jakoś w ogóle nie śledzę żadnych ;) od czasu do czasu wpadnie w oko informacja, zapowiedź itd. bądź kiedy szukam ukierunkowanego info.

    Indian Summer, to moja „młodość” – miałam wtedy 20 lat i z tego okresu nadal pamiętam także Individuelle marki Charles Jourdan *_* Po latach Indian Summer odkryłam w wersji Rose Absolue EDT YR tak inne niż wersja EDP.

    1. A skąd wziął się u Ciebie ten pomysł na poszukiwanie idealnego piżma? :) Pamiętasz, co sprawiło, że polubiłaś tę woń? Ach, no i czy udało Ci się je znaleźć?

      Ja staram się śledzić nowości, ale na chłodno. Jasne, czasem coś mnie ekscytuje, ale nie zamawiam już dziesiątek próbek na oślep. Całe szczęście!

      Rose Absolue EDT jest piękne, w Rose Privee Artisana czuję też troszkę tę samą atmosferę (choć sam zapach jest inny). Ale jednak Indian Summer to Indian Summer, ma w sobie kropelkę złocistej herbaty, której jeszcze nie znalazłam odwzorowanej „akuratnie”.

  3. Zaczytałam się w Twoim dzisiejszym wpisie!

    Ja też przyznaję, że nie zawsze byłam świadoma perfumowo. Zdarzyło mi się mieć kontakt z podróbkami – wynikało to z głupoty, z niewiedzy.

    Jako nastolatka sięgałam po perfumy z katalogu (Today z Avonu tak pięknie pachniał na mojej mamie…), miałam też Incandessence i Perceive (choć nie jestem już w stanie sobie przypomnieć zapachu tego ostatniego).

    Będąc w liceum używałam też Sunflowers od Elizabeth Arden. Lubiłam ten zapach.
    Choć gdybym miała wskazać swoje pierwsze poważne perfumy – postawiłabym na Eternity od CK. Kupiłam sobie flakon za moje pierwsze zarobione pieniądze. Nosiłam Eternity bardzo często, długo był moim signature scent.

    Później przeprowadziłam się w inne miejsce, tak się złożyło, że obok mojego nowego miejsca zamieszkania były aż dwie perfumerie do których często zaglądałam… Potem już nie było odwrotu. Wsiąknęłam w zapachowy świat.

    Perfumy to dla mnie sposób na wyrażenie siebie, zaakcentowanie swojego nastroju. Mam poczucie, że zapach przynależy do mnie, jest częścią mnie. Nie jeden konkretny – ale ogólnie. Zapachowy obłoczek jest czymś, z czym ludzie zaczęli mnie kojarzyć. Uważam, że świadome używanie perfum jest po prostu bardzo sexy.

    A teraz wkleję mój ulubiony cytat o perfumach:
    Perfumy (…). Są jak wiadomość, którą chce się przekazać. Nie potrzeba do tego żadnego języka. Można być głuchoniemym, można być z innej cywilizacji, a i tak zrozumie się tę wiadomość. W perfumach jest jakiś irracjonalny, tajemniczy element. (…) Niektóre są tak niepoprawnie sexy. Zmuszają do obejrzenia się, nawet podążenia za kobietą, która ich używa.
    Podpisuję się pod tym w 100% :)

    Świetnie, że dzięki swojej mamie poznałaś tyle zapachów i masz tyle wspomnień związanych z nimi :)
    Moja mama raczej nie przykłada dużej uwagi do perfum :)
    Ale pamiętam, że ładnie pachniała też Truth od CK :)

    Opowieść o noszeniu czarnych ubrań mnie mocno rozbawiła :) Gdy poznałam mojego chłopaka – on też ubierał się tylko na czarno, w dodatku w ubrania o 2 rozmiary za duże :) Dopiero po jakimś czasie dał się namówić na noszenie ubrań kolorowych (choć nadal stonowanych), pasujących do jego osobowości :)
    Chyba wtedy zrozumiał, że ja nie chcę go przebrać, tylko ubrać tak, by czuł się dobrze :)
    A noszenie czarnych ubrań było zapewne manifestem – być może jego uwielbienia do cięższej muzyki właśnie.
    Ale… odpuścił. Teraz akcentuje swoje muzyczne i fotograficzne zainteresowania w „przystępniejszy” (mniej mroczny) sposób :)

    Niszowy snobizm też zauważam. Ale nie chcę się w to wgłębiać, nie interesuje mnie to. Niech każdy sam za siebie odpowiada :)

    1. Cudowny komentarz, Dominiko! Przeczytałam go z ogromną przyjemnością.

      Też miałam Incadessence! I parę innych zapachów z Avonu: Extraordinary, Pur Blanca, Passion Dance i Be Spontaneous. Forma perfumetki była bardzo przyjazna dla nastoletniego portfela.

      Pierwszy flakon za własne, samodzielnie zarobione pieniędze to świetne wspomnienie i powód, by mieć sentyment do jakiejś kompozycji. Ja niestety nie pamiętam, który flakonik jako pierwszy nabyłam ze swojej wypłaty i trochę żałuję, że nie zapisało się to w mojej pamięci…

      Masz rację, świadome używanie perfum jest wspaniałe. A zapachy, które są dla kogoś „drugą skórą” są najbardziej sexy. Takie, które idą w parze z „tym czymś”, z aurą danej osoby. Nie wiem, jak dobrze to ująć, ale sądzę, że rozumiesz, co mam na myśli.

      Wiesz, że moja mama też nie przykłada zbyt dużej wagi do perfum? Lubi ładnie pachnieć i ma swoich ulubieńców, ale zwykle to ja podsuwam jej jakieś pachnidła. Swoją perfumową pasję przejęłam w genach po… tacie. W dodatku perfumy układają się na nas niemal identycznie. Kiedy byłam mała był wierny jednemu zapachowi, a potem? Poszliśmy do Sephory. A teraz ma chyba tyle flakonów, co ja. Interesuje się zapachami, równiez niszowymi i orientalnymi.

      Mój mąż podobnie zmienił styl, jak Twój. Choć sam do tej zmiany dorósł, tak jak do obcięcia długich włosów. Nie namawiałam go do niczego, w pewnym momencie poczuł po prostu taką potrzebę. U mnie też to „samo wyszło”. :)

      Ano, czasem tylko przykro się czyta takie pogardliwe wypowiedzi… Ale takie osoby same tracą na swoim zamknięciu się na inne zapachy. Omija ich sporo wrażeń.

  4. Ja się w świat perfum zagłębiam drugi rok – to tak na poważnie, wcześniej oczywiście lubiłam zaglądać do S ale jakoś nie umiałam sie tam odszukać zawsze czuła się źle i niepewnie a panie nigdy chętne nie było by mi pomóc dopiero gdy mój K dał mi zapach na urodziny oniemiałam i tak ooo się toczy …;D Choć mam jeden flakon z Avonu, marzą mi się inne to nie zamykam się na temat: świat perfum jest tak szeroki, że ło matko i córko :D choć mam tak że te kultowe / zbierajace pochwały mi smierdzą a to już zasługa mojego genu bo ja zawsze czuje zapach inaczej a moja mama mówi że od dziecka 'czułam zapach nawet jak go nie było’ ;)

    1. Początki z klasykami bywają trudne, naprawdę. :) A później chyba nawet, jeśli ich się nie polubi, to jakoś zaczyna się je doceniać i widzieć, co w nich takiego było przełomowe i rozkochało w sobie wiele osób. Ja np. rzadko sięgam po Guerlain Shalimar, bo się w nim rzadko „czuję”, ale jest dla mnie prawdziwym dziełem.

      A jaki to był ten pierwszy, najpierwszejszy flakonik od K.?

      Perfumy Avon czy Oriflame wcale nie są złe. To oryginalne kompozycje, a nie podróbki. Raz lepsze, raz gorsze, jak każde. No ale i Kurkdjian tworzył dla Oriflame, więc chyba nie uznał komponowania dla nich na obciach.

      1. K mi kupił Paradiso od Cavalliego, później dostałam zieloną sukienkę, Armani S oczywiście lekko nim kieruję w tym przypadku ale zawsze kupuje mi zapach, który najpierw mu się podoba ;)

        Powiem Ci, że lubię te z Avonu są fajne choć jak mam wybrać to podłoże pieniążki i kupię coś droższego ;)

        1. Ach, Paradiso! :) Pięknie. To chyba najfajniejszy sposób dla Was obojga, bo Ty troszkę nakierowujesz na właściwe tory, więc wiesz, że będzie coś, co Ci się podoba – ale to on wybiera, stawiając na to, co i dla niego będzie przyjemnie pachnieć.

          1. Właśnie, korzyść dla nas obu ;D Z nim jest tak, że co do moich zapachów jest wybredny, nie wszystko mu się podoba więc jak kupuje to on musi 'mieć to coś dla niego’ z kolei jak ja mu kupuje to nie marudzi, pasuje mu wszystko :D

          2. Możesz dobrze trafiasz! :)

  5. A mi się wydaje, że zapach nadal może być sposobem na wyrażenie siebie, nie musi od razu krzyczeć i łapać za gardła. Lubię różne zapachy, ale lubię też te moje: Coco Mademoiselle i Black Orchid. Lubię wiedzieć, że są takie moje, osobiste, tylko dla mnie.

    Moje pierwsze perfumy, to jakieś zapachowe mgiełki były, nie mam pojęcia jakie. Potem coś z Avonu i Oriflame. Nigdy za to nie kręciły mnie te nalewane. Coś już wtedy mi smierdziało’ ;)’

    1. Jasne, że może! Nawet nie o intensywność mi chodziło i o krzyczenie, a o noszenie perfum, które bardziej kreują jakiś wizerunek, niż tylko idą z nim w parze. Typu, wiesz: „Muszę pachnieć kadzidłem! Dzisiaj wprawdzie wolałabym kwiaty, ale mi nie przystoją, bo jestem mroczna”. Teraz jestem na tyle duża, że skoro mam ochotę na kwiaty, to chyba znaczy, że może jednak mogę je śmiało nosić? ;) Mojość jak najbardziej na tak. Mojość ponad image, haha.

      A widzisz. Ja sobie jakoś bzdurałam, że skoro nazwy te same (poza marką, ale np. Chance to było Chance), to jest po prostu taniej, bo nie ma tego całego porządnego opakowania i w ogóle. W dodatku peny 5 czy 10ml były wygodne i osiągalne dla małolaty…

  6. Moja pachnąca historia łączy się też m. in. z pewnym wspomnieniem. Pamiętam wiele lat temu reklamę prasową perfum Laura marki Laura Biagotii. Na zdjęciu reklamowym była piękna kobieta, która przeglądała się w lustrze. Włosy upięte w luźny kok, uroda w typie Angeliny Jolie:). Całość bardzo włoska, lustro ze zdobionymi ramami, okrągłe. Tak mnie to urzekło, że prawie czułam ten zapach przez papier, a potem go kupiłam;) – podobnie zresztą jak The Scent for Her – Hugo Boss:).
    Pierwsze kosmetyczno- zapachowe marzenia mam już od ok 6 roku życia, pamiętam bladoróżowe kremy do twarzy w ciężkich słoiczkach, perfumy na toaletce w sypialni…. jakie to było magiczne, bajkowe, niesamowicie mnie to fascynowało:)

    1. Też reklama zapachu Laury Biagiotti! Cudnie. :)

      O tak! Ten świat pachnideł i kremów i innych cudów wydawał się magiczny. Nawet zwykły lakier do paznokcie wtedy niesamowicie intrygował.

  7. Moimi pierwszymi „poważnymi” perfumami były L’air du Temps Niny Ricci – dostałam je w prezencie, gdy miałam jakieś 16 lat i od tamtej pory zaczął mnie pociągać świat zapachów. Zresztą, niedawno sprawiłam sobie wintydżową wersję Niny – w takim właśnie flakoniku, jak miałam kiedyś, cieszę się niezmiernie, że znalazł się w mej kolekcji. Długo miałam fazę na Green Tea i Sunflowers – do dziś zresztą darzę je ogromnym sentymentem i od czasu sprawiam sobie mały flakonik.
    Snobizmu nie lubię w ogóle – również, jeśli chodzi o perfumy. Niszowe zapachy wcale nie muszą być lepsze od tych „normalnych”, a nierzadko odnoszę wrażenie, że udziwnia się je na siłę, byle tylko wywindować cenę do jakiegoś abstrakcyjnego poziomu. Nie wspominając o tym, że drażni mnie niemiłosiernie, jak co niektórzy przechwalają się na forach, że u nich to tylko nisza, a wszystko inne jest be.

    1. Piękne są takie powroty i jeszcze raz gratuluję Ci udanego zakupu. :)

      O to, to. Te same rzeczy drażnią mnie najbardziej w niszy i jej niektórych hermetycznych fanach. Choć i wielu fanów mainstreamu jest, którzy się krzywią na wszystko, co nie pachnie łatwo, lekko i przyjemnie. Z tym, że u nich chyba w dużej mierze wynika to z niewiedzy, być może źle trafili przy pierwszych starciach z niszą.

  8. Oczarowałaś mnie dzisiaj tym postem. Ma w sobie coś niezwykle magicznego.

    Swoją pachnącą historię to ja Ci praktycznie opisałam w komentarzu dotyczącym Signature Scent ;) Mogę jedynie dodać, że moje pierwsze „dorosłe perfumy”, to były właśnie CKin2U, które otrzymałam pod choinkę. Wtedy zapomniałam też wspomnieć o zapachu, którym pachniałam w szkole i bardzo żałuję, że nie jest już dostępny w sprzedaży. Avon Surrender to był przez jakiś czas mój idealny jesienno-zimowy zapach, który sprawiał, że był mi cieplej na duszy i jakoś tak, bardziej wyrafinowanie. To był chyba ostatni „ciężki” zapach przed fazą na te pudrowe, pralniowe.

    Teraz otaczam się takim zapachem, jaki mam nastrój. Od dwóch miesięcy dominuje Prada Candy L’Eau, która ma w sobie coś ciepłego, a jednocześnie lekkiego, którą od czasu do czasu zamieniam na CK One Summer 2016. Może są banalne, ale aktualnie w pełni pasują do mojego nastawienia ;)

    1. Niestety nie kojarzę Avon Surrender, a bardzo mnie nim zaciekawiłaś. :) CK One i ich wersje są równocześnie trochę banalane, ale i klasyczne w swojej kategorii., w której o taką prostotę i świeżość chodzi. Nigdy nie miałam swojej buteleczki, ale już parę razy wokół nich chodziłam.

      1. Surrender był podobno w kategorii cytrusuowo-orientalnej, ale ja w nim przede wszystkim czułam herbatę, jakąś goryczkę i zapach żywicy, ale całość była ciepła. Bardzo żałuję, że zapach został wycofany. Została mi tylko buteleczka z resztkami w środku :(
        Wydaje mi się, że te wariacje na temat CK One są w większości ciekawsze niż ta klasyczna wersja. Chociaż i ona jest niczego sobie ;)

  9. Uwielbiam czytać takie wpisy i poznawać historie miłości do perfum. Zwłaszcza, że świat zapachów to naprawdę cały świat, świat, a nie tylko kwestia dodatku do ubioru czy makijażu. I perfumy zdecydowanie nie powinny być tylko albo ładne albo brzydkie. ;)

    1. Jeśli ktoś woli, by był tylko dodatkiem… Niech mu będzie, ale to jego strata! ;)

  10. Ale piękny post! Mój pierwszy zapach? Elizabeth Arden Sunflowers, króych używała moja starsza siostra:)

    1. Dzięki. :) Kurczę, musze w końcu do tych słoneczników wrócić. Już Dominika (Zapachnidło) o nich wspominała. A ja pamiętam je jak przez mgłę, bo u mnie w otoczeniu dominowała Zielona herbata tej samej marki!

  11. Ja tez uzywalam Coty! Az moja mama (wykonczona „tym smrodem”, jak mowila) kupila mi Anaïs Anaïs, ktory zreszta do dzisiaj mozna kupic. I tez przez lata uzywalam Baby Doll, a w pewnym momencie ten zapach sie jakby „zwarzyl”, po prostu czulam sie, jakbym popsikala sie pajeczyna (o zapachu kwiatow). Lubie takie wpisy, po zapachach mozna sie wiele dowiedziec o danej osobie. Pozdrawiam!

    1. A widzisz, czyli też Ci się wydaje, że coś z Baby Doll jest nie tak… :) To ciekawe, dla mnie jednak słoneczniki Coty były delikatniejsze od Anais Anais! Ale co no, to wrażenia. Może to też kwestia tego, że miałam mgiełkę.

  12. Pamiętam swoje pierwsze oryginalne perfumy… to było Poeme Lancome, później na długi straciłam głowę dla Chanle Allure, a teraz moim absolutnym faworytem jest Miss Dior ;). Przerobiłam wiele perfum, ale wychodzę z założenia, że zawsze muszę mieć jakiś dobry flakon w łazience i nie ryzykuję z podróbkami.

    1. Tak trzymać. :) Ale pamiętaj, by w łazience nie był w mocno naświetlonym i bardzo ciepłym miejscu, bo zapach może szybciej się zepsuć. Perfumy wolą spokojniejsze warunki: stała temperatura i cień.

      Ja teraz przechodzę fascynację Chanel Allure. :) Znałam je wcześniej, ale teraz mam własny flakon i z przyjemnością używam.

  13. Chciałam wcześniej skomentować, bo czytam Twój blog już od jakiegoś czasu, ale trochę odstraszył mnie Disqus ;) Akurat mam śmieszną historię początku zainteresowania perfumami: gdy byłam mała, dostałam od mamy plastikowe pudełko po czterech miniaturkach JPG Classique, razem z pustymi flakonikami, zaczęłam przechowywać w nim drobne zabawki, jakieś kapsle z pokemonami czy coś w tym stylu i wszystko oczywiście zaczęło pachnieć tymi perfumami. Zapach bardzo mi się podobał i bardzo wrył w pamięć. Poza tym pamiętam, że miałam też jakieś zapachy dla dzieci z Yves Rocher, a potem jako nastolatka dostawałam „dorosłe” perfumy i tak jakoś naturalnie wyszło, że je pokochałam, a moja kolekcja się rozrasta, szczególnie tak od 2-3 lat. I oczywiście po latach przypomniało mi się to pudełko, a Classique (edt) to teraz moje ulubione perfumy ;)

    1. No, Disqus trochę odstrasza na początku… ale potem ciężko się od niego odzwyczaić. :)

      Flakoniki Classique są śliczne, nic dziwnego, że zapadły Ci w pamięć… Zapachy zresztą również. :) A masz jeszcze te miniaturki z dzieciństwa? Byłyby uroczą pamiątką.

      1. Jedna się zachowała :)

  14. Hmm… Dziecko podobno ma bardzo czuły węch. Może to z tego powodu (a może z powodu bliskości w mózgu hipokampa i ośrodków węchu?) wiele wspomnień z dzieciństwa tak mocno pachnie. Późniejsze okresy w moim życiu to już bardziej obrazy i dźwięki.
    Pamiętam orientalny zapach mojej babci, którego do dziś nie udało mi się rozszyfrować. Moja mama zawsze lubiła Poison. A mój pies miał ciepły zapach, którego szukam w niszowych perfumach i może kiedys uda mi sie znależć? Podobno Santa Subita pachnie wilczą łapą.
    A gdy miałam 13 lat, dostałam od mamy Gabrielę Sabatini, tę klasyczną. Używałam jej od święta, a zapachu nie zapomnę nigdy. To dla mnie zapach szczególnych chwil. Jako nastolatka szukałam prostych nut ulubionych kwiatów, konwalii i jaśminu, czystej róży. Ze względów finansowych nie inwestowałam w perfumy, ale lubiłam olejki. Jednak one nie wystarczały.
    Potem wąchałam próbki i katalogi Avonu, aż w końcu dostałam od chłopaka świetną Elisabeth Arden Spiced Green Tea – najmniej słodką i wręcz cierpką herbatę, jaką przyszło mi wąchać.
    Potem były Ives Rocher i ich jednoznaczne zapachy czekolady (Neonatura), bzu i jaśminu. Ciągnęło mnie jednak w stronę czegoś dziwnego. Nietypowego. Kwiatów zeschłych, owoców niedojrzałych, ziemi, skóry i dymu.

    Panthere Cartiera jest wręcz mdłe, pachnie wyszorowanym kotem, a nie żadną panterą ;-) Tej samej marki polubiłam Declaration.

    I tak naprawdę dopiero niedawno odkryłam niszowe perfumy. Nie uważam wcale, że są lepsze czy gorsze. Mi podoba się ich dziwność. Lubię pachnieć nawet jak facet – dlatego tak mnie urzekła Alaia i De Sade 1740.

    A ponieważ perfumy przeważnie wywołują u mnie skojarzenia z różnymi postaciami z książek, filmów i gier, stworzyłam serię wpisów na blogu, na których dopasowuję konkretny zapach do postaci.

    Pozdrawiam i przy okazji zapraszam :-)

    1. Może dochodzi do tego jeszcze to, że chyba dzieciństwo trochę… idealizujemy? Tęsknimy za tym poczuciem bezpieczeństwa i ciepłem (nawet jeśli nie zawsze było różowo), więc łapiemy się miłych wspomnień? Może te świeższe nabiorą smaku z czasem? Cóż, dopiero się przekonam… :)

      O tak, wśród perfum niszowych można znaleźć różnego rodzaju ciekawostki. Czasem pozostają ciekawostką podziwianą na dystans, a czasem faktycznie można poczuć się w nich świetnie. Zdecydowanie nie są ani lepsze, ani gorsze od innych – na każdej półce można znaleźć perełki i wtopy. Niszowi twórcy mają pewnie większą wolność, ale za to mniejszy budżet…

      Dzięki, zerknę. :) Pozdrawiam.

    2. Ech, mam kłopot z dodaniem komentarzy na Twoim blogu. Odrzuca mi je z komunikatem, że wyglądają na spam. W każdym razie, ciekawa lektura, będę jeszcze próbować coś u Ciebie napisać. :)

      1. Moja szalona apka blokująca spam trochę się rozpanoszyła. Muszę ją uspokoić. Dzięki za info, bo nie wiadomo, kiedy bym się zorientowała w sytuacji :-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *