Jeśli miałabym wybrać jedne perfumy, które pachną dla mnie miłością — wybrałabym chyba Kenzo Amour.

To nawet nie są perfumy, które lubię jakoś szczególnie — bo z pachnidłami marki Kenzo zwykle nie układa mi się dobrze, może z wyjątkiem L’eau. Do tego nie są ani romantyczne, ani uwodzicielskie, to bajka o zupełnie innej miłości: tej rodzinnej, maminej, babcinej może.  Amour niby pachną Azją: kwiatem frangipani (czyli plumerią) z Indonezji, kwiatem wiśni z Japonii, chińską herbatą, tajskim ryżem i jeszcze drewnem, kadzidłem i wanilią. Ale co ja poradzę, że dla mnie to zapach ryżu na mleku i ciepłych objęć?

Kenzo Amour

Kenzo Amour powstał jako pachnący hołd dla Azji i pełen jest nut, które kojarzą się z tym kontynentem: ryż, herbata, kwiat frangipani…

Kenzo Amour

Ja odnajduję w nim jednak coś bliższego i odleglejszego zarazem. Bliższego geograficznie, bo Amour pachnie mi jak całkiem tutejszy ryż na mleku. Odleglejszego w czasie, bo ten prosty posiłek to dla mnie wspomnienie z dzieciństwa.

Puchaty pejzaż

Kenzo Amour otwiera puchata i pylista słodycz kwiatu frangipani, która przypomina mi trochę aromat budyniu waniliowego wąchanego z torebki. W teorii powinnam czuć tutaj także kwiat wiśni. Nie wiem, jak pachnie kwiat japońskiej wiśni, ale tej naszej, swojskiej, polskiej wiśni nie znajduję tu ani trochę. Momentami żałuję, bo zgaduję, że nadałaby temu przyciężkawemu otwarciu nieco lekkości. Z drugiej strony jednak, może lepiej, że nie zaburza jego przytulnego od startu po finisz charakteru?

W sercu już nie jest tak słodko, a słodkie pozostałości przełamuje odrobina goryczki. Znika też puder, zostaje puch — i powoli w tej puchatej chmurce coraz wyraźniej czuć wanilię. Waniliową esencję, tak dokładniej. Ciemną, gęstą i zaskakująco wytrawną przy pierwszym posmakowaniu. Wiesz, jak smakuje biała herbata zaparzana zbyt długo? Zaczyna być gorzka i pewnie stąd bierze się tutaj ta wspomniana gorycz.

Baza jest bardzo harmonijna, miękka. Bardziej kremowa niż puchata, wciąż ciut słodka, w przewadze waniliowa.

Kenzo Amour

To zapach przytulny, ale trochę przytłaczający, dlatego nie zaliczam go do grona perfum jak kocyk. Ten kocyk czasem ciężko mi unieść, mimo całego jego uroku.

Prawie jak kocyk

Wszystko wskazuje na to, że Kenzo Amour to perfumy jak kocyk — a jednak nie. Choć są słodkie, miękkie, puchate i ogólnie przytulne, to mają w sobie coś, co przytłacza. Coś przyjemnego, lecz jest tego za dużo. O, zupełnie jakby ukochana babcia serwowała Ci kolejną dokładkę tego pysznego ryżu na mleku, bo wie, jak bardzo go lubisz. I robi to z miłości, choć Ty nie wciśniesz już w siebie ani jednej łyżeczki. Dlatego nie mogę nosić na co dzień Amour ani pachnideł jemu podobnych, choćby Dior Hypnotic Poison. Ale jeśli Ty czujesz się w takich dobrze, polecam. Warto zdmuchnąć warstewkę kurzu z tej pięknej, minimalistycznej buteleczki sprzed ponad dekady.

 

Nuty głowy: frangipani, kwiat wiśni
Nuty serca: biała herbata, ryż
Nuty bazy: wanilia, piżmo, kadzidło, drzewko tanaka

Nos: Daphne Bugey, Olivier Cresp

Rok: 2005

 

Pamiętasz jeszcze Kenzo Amour? Jak Ci się podoba?