Cartier La Panthère edt to najlżejsza, najbardziej pastelowa odsłona Pantery Cartiera. To pachnący pejzaż w odcieniach bieli, zieleni i nude.
La Panthère edt jest jak kotka, nie kocica. I to nie czarna, a biała — pantera śnieżna o jasnym spojrzeniu i puchatej sierści upstrzonej ciemnymi plamkami. Porusza się bezszelestnie po śniegu, stąpając tak lekko, że niemal nie pozostawia śladu. Choć jej miękkie futro wydaje się wprost stworzone do przytulania, ona utrzymuje dystans. Pantera w wersji eau de toilette wydaje się oswojona, ale wcale nie porzuciła swojej dzikiej natury. Czuć ją w chropowatym akordzie szyprowym.
O wiele bliżej jej do La Panthère Légère niż do klasycznej La Panthère, choć w całej trójce wyczuwalny jest wspólny mianownik.
Skryte stworzenie
Kompozycję otwiera aromat skropionych deszczem kwiatów gardenii, otoczonych wilgotnymi płatkami. Jest chłodny poranek, słońce dopiero wschodzi. Jest rześko. Nuta gardenii jest tu jasna i lekka, zaś za zieloność jej listków i charakterystyczną wilgotność wydają się odpowiadać konwalie i cierpki grejpfrut. Konwalie typowo perfumiarskie, jak w kremach czy płynach do płukania.
W sercu zieloność znika, zastępuje ją charakterystyczna dla Panter Cartiera szorstkość — ale na kremowym podszyciu. Zupełnie jakbyś dostrzegła, że między krzaczkami gardenii czai się dziki kot. Ty patrzysz na niego, on patrzy na Ciebie. Nie szykuje się jednak do skoku. Prędzej ucieknie, kiedy zrobisz krok w jego stronę. W ciszy wyobrażasz sobie jego miękką sierść pod opuszkami palców, zamykasz oczy, wdychasz woń kwiatów. Słońce wzbija się coraz wyżej, gardenia nabiera bardziej zmysłowego charakteru, zmieszana z jaśminem. W fazie serca La Panthère edt bardzo przypomina mi La Panthère Légère, ta druga jest jednak nieco słodsza. Dość podobne są też w piżmowej, chropowatej bazie.
Jeśli chodzi o parametry, są zadowalające. Zapach jest wyczuwalny (ale nienachalny), utrzymuje się na skórze około 6 godzin.
Belle en blanc
Ten zapach jest subtelny, ale szykowny. Świeży i delikatny, ale elegancki — kreuje wokół noszącej go osoby aurę magnetycznej niezależności.
Wyobrażam go sobie jako smukłą kobietę o klasycznych proporcjach klepsydry, spacerującej z wysoko podniesioną głową chodnikami Nowego Jorku. Kroczy z gracją na cienkich szpilkach, ubrana w śnieżnobiałą satynową sukienkę o kroju kopertowym. Godną pozazdroszczenia talię podkreśla paskiem, włosy ma zaczesane gładko do tyłu, w uszach srebrne kolczyki koła. Czoło zasłania kapeluszem z ogromnym rondem. Jest trochę jakby nie na miejscu, trochę jakby wyjęta z teledysku z lat 80tych. Jest inna niż wszystkie. Nie można od niej oderwać wzroku, a ona — nie zaszczyca spojrzeniem nikogo, zatopiona w swoich myślach.
Główne nuty zapachowe: nuty szyprowe, gardenia, krystaliczne piżmo
Nos: Mathilde Laurent
Rok: 2018
Jak na razie, to chyba moja ulubiona Pantera. Pasuje mi jej chłodna, tajemnicza aura. A Ty którą lubisz najbardziej?
Dodaj komentarz