Szokująca strona szyku — tymi słowami marka Givenchy podpisuje najnowszą odsłonę swojego klasyka z połowy ubiegłego stulecia, zapachu L’Interdit.
Magnetyczny — ja określiłabym go jeszcze prościej.
Być może pamiętasz, że Givenchy L’Interdit to dla mnie jedne z najlepszych perfum 2018 roku. Zauroczyły mnie niespodziewanie, mimo niezaprzeczalnej słodyczy i rozpychającej się łokciami tuberozy, za którymi zwykle nie przepadam. Owszem: użyte w dużej ilości mogą powalić na kolana, ale zastosowane z umiarem (który u mnie, w tym przypadku, oznacza 1-2 psiknięcia) to zupełnie inna historia. Historia o zdecydowanej, lecz dyskretnej zmysłowości. Nigdy bym nie pomyślała, że użyję kiedyś słowa „dyskretna”, by opisać tuberozę.
Ale skoro jesteśmy już przy historii…
Perfumy dla Audrey
Givenchy L’Interdit po raz pierwszy pojawił się na rynku w roku 1957, choć powstał nieco wcześniej — na prośbę Audrey Hepburn. Skomponował go Fabris Fabron. Produkowano go do 1990 roku, a w roku 1993 ukazał się L’Interdit 2. Nie trzeba było jednak długo czekać na powrót klasyka w odświeżonej wersji, pojawiła się w roku 2003. Aż w końcu 2018 rok przyniósł nam kolejną, urzekającą jego odsłonę. Tym razem twarzą zapachu została Rooney Mara.
Muszę przyznać, że jej niepokojąca i pociągająca zarazem uroda pasuje mi do nazwy „Zakazane” (bo tak tłumaczymy L’Interdit) nawet bardziej niż śliczna, lecz niewinna buzia Audrey.
Podziemny kwiat
Blada cera Rooney Mary, uwiecznionej w czarnej wieczorowej sukni na stacji metra, doskonale odzwierciedla pomysł marki na L’Interdit jako „podziemny kwiat” — biały pośród ciemności.
Ale czy sama kompozycja przystaje do tego miana? Niekoniecznie. Ja nie czuję w niej kontrastów, przeciwnie — odbieram ją jako harmonijną mieszankę aksamitnych kwiatów, miękkich owoców i tajemniczej paczuli. To pachnidło o imponującej trwałości i ogromnej projekcji, z którym łatwo przedobrzyć i dać mu się zamęczyć. Potrafi przytłoczyć swoją słodką obfitością, za to kiedy nie da mu się sobą zawładnąć, lecz panuje się nad nim… jest rozkoszny. Nie łóżkowo rozkoszny, ale pościelowo owszem. Jest oczywiście szalenie kobiecy, lecz w komfortowy, leniwy nawet sposób.
Tak leniwy, że nie wykazuje nawet chęci, by jakoś szczególnie się rozwijać — i w sumie po co, skoro bez tego jest śliczny? Jak to mówią, nie ma po co naprawiać czegoś, co nie jest zepsute.
Płatki, poziomki i paczula
Ten zapach mnie zaskoczył: jest zupełnie inny, niż go sobie wyobrażałam. Sądziłam, że będzie oszałamiał bukietem dusznego białego kwiecia posypanego z wierzchu białym pudrem i ściągniętego szorstkim sznurkiem w swojej roślinnej talii. Ot, trochę retro dusiciel.
Tymczasem gryzę się w język, a raczej powstrzymuje palce na klawiaturze, by nie określić go mianem fruitchouli, czyli kompozycji z owoców i paczuli. Zwyczajnie zamiast typowej tuberozy — czy to tej, w której czuć gumę do żucia, czy tej, w której czuć duszną, kwiatową wilgoć — odnajduję w L’Interdit poziomki. Sporo ich w otwarciu, w sercu ich pełno, są dojrzałe i słodkie, a gdzieś pod nimi przyczaiła się paczula. I muszę skupić się, by odszukać tuberozę i kwiat pomarańczy. Całkiem niedawno odkryłam konfiturę z płatków kwiatu pomarańczy i jeśli miałabym wskazać oblicze tej ostatniej nuty, które pokazuje się w tych perfumach, to właśnie tak bym je określiła. Te kwiaty w Givenchy L’Interdit są nie tylko jadalne, lecz także bardzo smaczne.
I choć może wszystko to razem brzmi dość dziwnie, to jest nieskończenie przyjemne.
Nuty zapachowe: kwiat pomarańczy, jaśmin, tuberoza, wetyweria, paczula
Nos: Dominique Ropion, Anne Flipo, Fanny Bal
Rok: 2018
A jak Tobie podoba się najnowsza odsłona Givenchy L’Interdit?
Dodaj komentarz