Według Leonarda da Vinci istniał jeden sposób, by zwabić jednorożca. To na ogół nieokiełznane stworzenie miało bowiem pewną słabość, dla której porzucało całą swą dzikość: był to dziewiczy urok.
Dziewczęce łono nęciło jednorożca na tyle, że ufny kładł na nim głowę i… zasypiał, a wtedy można było go pojmać. Artysta uwiecznił zresztą tę scenę w jednym ze swoich szkiców. Penhaligon’s Artemisia to według mnie perfumy tak niewinne i dziewczęce, że żaden jednorożec nie mógłby się im oprzeć. Nic dziwnego, że na ich przeuroczy flakon złapały się aż dwa!
Polowanie na jednorożca
Jak podaje marka Penhaligon’s na swojej stronie internetowej, Artemisia to „zapach zainspirowany romantycznymi mitami greckimi i poświęcony Artemidzie — bogini łowów, której symbolem był księżyc.” Grecka mitologia nie wspomina wprawdzie o jednorożcach, ale wiadomo, że starożytni Grecy wierzyli w ich istnienie. Może nawet i lepiej, że nie wiedziała o nich Artemida, bo jej kult należał do dość okrutnych i spętany przez nią jednorożec mógłby wieść żywot dość smutny i krótki. Nie korespondowałoby to zresztą z nazwanym jej imieniem zapachem ani trochę, skupmy się zatem raczej na tym, co w bogini było jak Artemisia — delikatne i piękne.
Artemida była boginią księżyca. Z czym kojarzy Ci się księżyc? Mnie księżyc kojarzy się z subtelnym srebrzystym światłem, rozproszonym w chmurach drobnego pyłu (jeśli kiedyś jakimś dziwnym zrządzeniem losu znajdziesz się w pobliżu niego, pamiętaj, by go nie wdychać — jest szkodliwy).
Artemisia pachnie właśnie tak, jak księżycowe światło: jak obłoczek iskrzącego, jasnosrebrzystego pyłku. W tych perfumach dominuje piżmo. Jasne, czyste i miękkie jak dziecięcy kocyk. Wplecione weń są senny fiołek i cicha wanilia. To zapach niezbyt ciepły, ale przytulny. Kremowy jak krem Nivea, bezpieczny. W otwarciu czuć chrupką, jędrną nektarynkę o kwaskowatym posmaku. Później — lekką jaśminową herbatę, ze smużkami zielonego blasku, migoczącymi na jej tafli. W bazie pojawia się drewno sandałowe.
Zapach współczesnej nimfy
Kolejna rzecz: Artemidzie towarzyszyły nimfy. Piękne, młode i wdzięczne boginki przyrody, rozmiłowane w śpiewie.
Artemisia to współczesna nimfa. Jasnowłose dziewczę w typie skandynawskim, o wielkich oczach koloru czystej wody. Smukłe i zwiewne, odziane w bladoróżowy sweter w warkocze i spódniczkę w popielatą kratę. Niedawno przekroczyła próg dorosłości, zaczęła studia. Robi notatki równiutkim pismem w dopasowanych kolorystycznie zeszytach, zbiera najlepsze stopnie, a po zajęciach zamiast na piwo chodzi na koncerty. Fortepianowe, rzecz jasna. Czuje się wrażliwsza na piękno i bogatsza wewnętrznie od niedoskonałych (jej zdaniem) koleżanek i kolegów. To jedna z tych osób, o których Bukowski pisał, że muszą wieść żywot straszny, bo nigdy nie tracą rozumu. W tej całej swojej akuratności budzi jednak sympatię.
Jeśli chodzi o parametry użytkowe, Artemisia jest na mnie cicha, ale bardzo trwała. Mimo że to zapach niszowy, można wyszperać go w internetowych perfumeriach w naprawdę przyzwoitej cenie. Z łatwością można kupić też próbki (sama zużyłam już chyba ze trzy), takie ładne jak te ze zdjęć. Polecam poszukiwaczkom delikatności.
Nuty głowy: nektarynka, zielone liście
Nuty serca: zielone jabłko, konwalia, herbata jaśminowa, fiołek, wanilia
Nuty bazy: mech dębowy, drewno sandałowe, piżmo, ambra, wanilia
Rok: 2002
Jak myślisz, czy Artemisia to Twój zapach?
Dodaj komentarz