„Nie jestem dziewczyną, jestem trucizną” głosi hasło promujące najnowszy zapach Diora, Poison Girl. W zasadzie mam do niego tylko jedno zastrzeżenie: jest zupełnie na odwrót.
Dziewczyny w tej wariacji na temat klasyka jest wiele, a trucizny nie ma wcale. Dior Poison Girl, najnowsza odsłona Poison, kierowana do młodych kobiet, wzbudziła wiele kontrowersji na długo przed premierą. Kontrowersje to łagodne słowo, może powinnam nazwać rzecz po imieniu i napisać raczej, że wzbudziła otwartą niechęć. Że nazwa infantylna, że różowo, że w kampanii dziewczę jest niechlujne i pali papierosa, no i jeszcze, że ktoś do tego przypiął feminizm.
Z wyżej wymienionych najbardziej drażni mnie to ostatnie, bo mam wrażenie, że spora część współczesnych feministek zapomniała, o co w zasadzie im chodzi i czasem sama ze wstydem mówię o sobie feministka, odczuwając od razu potrzebę uzupełnienia tej informacji o to, że nie taka z TV. Promowanie palenia i wątpliwej higieny osobistej również nie jest szlachetne, ale jakoś rozumiem zamysł takiego pokazania nastoletniego buntu. W końcu sama w okresie tak zwanej adolescencji dałabym się pokroić, byle nie być jak wzorowa w każdym calu Miss Dior. Róż nie przeszkadza mi wcale, a nazwa nawet mi się podoba, bo jest w niej coś zawadiackiego. W końcu kto by się tego girl spodziewał, pośród tych wszystkich miss i innych mademoiselle? Podsumowując: wbrew popularnemu trendowi, miałam nadzieję.
Trucizna aspirująca
Nie żałuję, bo lepiej mieć nadzieję niż jej nie mieć, ale jednak — zawiodłam się. Tak naprawdę to nie jest zapach ani brzydki, ani zły. Jest jednak bardzo generyczny, nieciekawy. Ginie w gąszczu podobnych pachnideł, królujących teraz na półkach perfumerii. Ot, kolejna słodka propozycja kierowana do wielbicielek La Vie Est Belle, La Nuit Tresor, Black Opium czy Flowerbomb. Na pewno znajdzie grono fanek, ale raczej nie wśród miłośniczek oryginalnego Poison. Najmłodsza córa klasycznej Trucizny bowiem buntuje się przeciw podobieństwu do swojej onieśmielającej, utrzymującej dystans matki. Nie jest tajemniczą damą z gotyckich powieści, jest dziewczyną z sąsiedztwa z amerykańskich filmów.
Z założenia Poison Girl miał być zapachem słodko-gorzkim, kuszącym i uzależniającym. Budują go tylko trzy nuty: gorzka pomarańcza, wenezuelska fasola tonka i róża z Grasse. W krótkim wywiadzie dla Dior Mag, François Demachy przyznał, że główną inspiracją olfaktoryczną do stworzenia tych perfum było wspomnienie smakołyku z dzieciństwa. Chciał przywołać woń różanych płatków w cukrze, słodyczy z kwiatem w centrum. Tym właśnie kwiatowym sercem chciał odróżnić Poison Girl od innych słodkich, gourmandowych perfum dostępnych obecnie na rynku.
Inna, a taka sama
Czy rzeczywiście Poison Girl się wyróżnia? Niespecjalnie. Patrząc na listę nut, można byłoby się spodziewać mariażu stulistnej róży i soczystej, wyrazistej pomarańczy w migdałowej, może kremowej otoczce. Ja czuję jednak głównie migdały, głównie słodycz — sok z pomarańczy i płatki róży są do nich dodatkiem. To wciąż deser, tylko zbudowany z trochę innych składników.
Przez pierwsze kilka minut kompozycji róża i pomarańcza łączą się w naprawdę ładny duet. Szybko jednak przygniata je warstwa migdałów, podobnych trochę do tych z nowego Hypnotic Poison. Przypominają migdałowy aromat do ciasta, plastikową skórę lalki Barbie. Przez górę miałkich migdałów brniemy do finału. Tu mamy już miejsce na oddech i trochę równowagi, waniliowo-migdałową masę uzupełnia wilgotnawa róża i drobne cząstki miąższu czerwonej pomarańczy. Zapach zostaje z nami na długo, wyraźnie wyczuwalny.
Nuty zapachowe: gorzka pomarańcza, róża z Grasse, wenezuelska fasola tonka
Nos: François Demachy
Rok: 2016
Jako ciekawostkę dodam, że na oficjalnym portalu marki Dior (tutaj) można nałożyć na swoje profilowe zdjęcie na Facebooku specjalny filtr w stylu Poison Girl. Ot, taki marketingowy smaczek.
Dodaj komentarz