Féminité du Bois to zapach, który oryginalnie powstał w 1992 roku dla Shiseido. Pod marką Serge Lutens wrócił na rynek w roku 2009. I nic dziwnego, to perfumy, które ciężko zapomnieć.
Od razu wyjaśnię, że nie mam pod ręką wersji Shiseido. Ta recenzja dotyczy wyłącznie nowszej odsłony tego zapachu, czyli tylko Serge Lutens Féminité du Bois. Jeśli znasz obie wersje, chętnie poznam Twoją opinię, czy bardzo się od siebie różnią i czym? Obie mają spore grono fanów i chyba jeszcze nie trafiłam na osobę, która lubiłaby jedną z wersji, a drugiej wcale. Ja miałam okazję poznać tę pierwszą dawno temu i wolałabym się na jej temat nie wypowiadać, a co do drugiej — zaraz wszystko opowiem.
Moje pierwsze spotkanie z Féminité du Bois przypadło na czas, kiedy zaczęłam intensywniej się interesować perfumami niszowymi. W końcu to jeden z niszowych zapachów, który trzeba poznać, prawda? To była zima, grudzień, idealny czas dla tych perfum. Nigdy już nie udało mi się pozbyć zimowych skojarzeń (nie narzekam). Niezależnie od pogody za oknem, te perfumy zawsze przenoszą mnie do krainy chłodu, ciepłych okryć, drewna trzaskającego w kominku, suszonych owoców o miękkim środku i korzennych przypraw. To jeden z tych zapachów, które kojarzą mi się ze świętami Bożego Narodzenia, choćby był lipiec i 30 stopni Celsjusza w cieniu.
Zimowa opowieść
To woń bogata, zimowa i dostojna. Łączy w sobie wyrazisty, drzewny aromat cedru ze słodyczą miodu i korzennym ciepłem. Zamykam oczy i jest środek zimy, carska Rosja. Śniegu po kolana. W ciężkich drewnianych saniach zaprzężonych w dwójkę siwych koni siedzi piękna kobieta w futrzanej czapce, okryta ciepłym kocem. Patrzy przed siebie w zamyśleniu, wydaje się blada i zmartwiona. Spokojnie, nie swoje własne problemy ma teraz na głowie — przeżywa życia bohaterów książek, podmiotów lirycznych. Jest bardzo wrażliwa, sentymentalna i współczująca, choć nie lubi się do tego przyznawać. Doskonale ukrywa swoje uczucia, sprawia wrażenie niedostępnej. Wydaje jej się, że i tak nikt by jej nie zrozumiał.
Odkąd była małą dziewczynką, matka z babką kładą jej do głowy, że sensem życia kobiety jest znaleźć męża i urodzić co najmniej trójkę dzieci. Tymczasem Siergiej, z którym ją usilnie swatają, może i jest majętny, ale ani nie ma na czym zawiesić oka, ani pogadać nie ma o czym. Starszy o dwie dekady z górką, zainteresowany tylko inwentarzem. A literatura piękna, ona piękna, piękne cokolwiek? I już, ledwo poznała świat szerszy niż rodzinna posiadłość, miałaby zamknąć się w kolejnym dworku, nad garem z zupą i kołyską na zmianę, albo gorzej — na raz? A gdzie ta miłość jak z romansów? Gdzie chociaż chłopak ładniejszy od diabła, miły i pogodny? Siedzi więc w saniach, wieziona na kolejne spotkanie, i stara się nie myśleć o swoim życiu.
I chyba to kobieca intuicja jej podpowiada, by nie przejmować się zanadto, bo już wkrótce czeka ją romantyczna historia o jakiej marzy po nocach…
Najlepiej w czerni
Serge Lutens Féminité du Bois to zapach dość jednostajny, ale tak bogaty i obfity we wrażenia, że niemal się tego nie zauważa. Dzieje się tyle, że nie czeka się, aż zacznie się dziać coś innego. Z jednej strony jest surowy i wytrawny, pachnie mocno cedrem — sucho, ostro. Cedrem w tym wcieleniu, które przypomina ołówkowe strużyny. Z drugiej strony pachnie kobieco, jest słodki jak ciemny miód i miękki jak gruby, mięsisty koc. Trochę wanilli, trochę kwiatów pomarańczy i ciemnej, wilgotnej róży nadają Féminité du Bois tego kobiecego pierwiastka, który obiecuje nazwa. To jeszcze nie wszystko, nie można pominąć przyprawowego, korzennego aspektu tej kompozycji. Łyżeczka mielonego cynamonu, szczypta kardamonu… Bajka.
Barwa płynu we flakoniku idealnie oddaje nastrój tych perfum. One są śliwkowe. To śliwka z grafitem i ciemnym, starym złotem. Jednocześnie męska i nieprzystępna, ale też kobieca i zachęcająco ciepła. Nie można odmówić jej ciekawego, wyrazistego charakteru. W dużych dawkach robi duże wrażenie, aplikowana z umiarem sprawdzi się na co dzień, szczególnie w chłodniejsze pory roku. Na mnie to trwały zapach o dużej projekcji, na więcej niż jedno psiknięcie pozwalam sobie tylko, gdy noszę się w czerni. Może to śmieszne, ale gdy mam na sobie te perfumy, czuję, że czerń jest dla nich najlepszym tłem.
Nuty zapachowe: absolut cedru z Atlasu, kwiaty gorzkich pomarańczy, róża turecka, fiołek, miód, wosk pszczeli, kardamon, cynamon, wanilia, piżmo
Nos: Pierre Bourdon, Christopher Sheldrake
Rok: 2009
Znasz perfumy Serge Lutens Féminité du Bois? Jak Ci się podobają?
Dodaj komentarz