Moje ulubione perfumy L’Artisan Parfumeur to dwa zapachy różane. Wiosenny Rose Privée i jesienny Voleur de Roses. Dzisiaj opowiem o Złodzieju róż, czyli o tym drugim. O zapachu smutnej jesieni.

Chyba żadne inne perfumy nie kojarzą mi się tak mocno z jesienią. Nie z jesienią złotą, słoneczną i ciepłą, ale z jesienią ciemną, zimną, mokrą i wietrzną. Taką, jak teraz. Jeśli miałabym opisać Voleur de Roses jednym słowem, powiedziałabym: listopad. Listopad, ze swoją przygnębiającą nieco i mroczną aurą, ale mimo wszystko piękny. W Voleur de Roses jest chłód szarych chmur nad szarymi murami smaganymi wiatrem, jest metaliczny zapach drucianego płotu pokrytego rdzą, jest ciemna barwa bordowych płatków róż i śliwkowej skórki, jest wilgoć ziemi po deszczu. I jest słodycz, gorzko-cierpka słodycz czekolady prawie po brzegi wypełnionej kakao (czyli takiej o zawartości co najmniej 70% tegoż).

L'Artisan Parfumeur Voleur de Roses

L’Artisan Parfumeur Voleur de Roses to listopad we flakonie.

Róża w deszczowym ogrodzie

Voleur de Roses z początku pachnie bardzo ziemistą, ciemną i mokrą paczulą. Jak ziemia w ogrodzie po deszczu. Ale nie po krótkim deszczu, nie po godzinnej ulewie, a po deszczu co najmniej całonocnym. Takim, którym gleba przesiąknęła głęboko i choć o poranku pośród mgieł nieśmiało wschodzi słońce, pod stopami nadal czuć miękkie błoto. Ponad ciemną, mokrą ziemią i porannymi mgłami zaczyna unosić się aromat róż. Róż wysokich, dostojnych. O płatkach grubych i aksamitnych, płatkach w kolorze bordo. Aromat trochę metaliczny, chłodny.

W sercu zapachu paczula staje się słodsza, mniej wilgotna. Do jej słodyczy wkrótce dołącza purpurowy posmak dojrzałej śliwki węgierki. Śliwki, która spadła z gałęzi w mokrą ziemię, gdzieś pomiędzy rzadkie kępki róż. We w pełni rozwiniętej kompozycji czuć zapomniany ogród za porzuconym domem, gdzie jesienną porą niechciane śliwki opadają na dywan mokrej trawy, a przemoknięte róże ubrały się w ostre kolce i czekają na tytułowego złodzieja…

L'Artisan Parfumeur Voleur de Roses

Róże są dostojne, bordowe. Pomiędzy ich stopami leżą dojrzałe śliwki węgierki, zapadają się w wilgotną paczulową glebę. Złodziej zakrada się przez dziurę w płocie.

Mroczne lata 90-te

Złodziej róż zrodził się w latach 90-tych ubiegłego wieku i, jak dla mnie, jest dzieckiem swojej epoki. Właśnie tak mogłaby pachnieć dwudziestoparolatka słuchająca grunge’u. W tych swoich ciężkich butach, koszulach w czarno-czerwoną kratę (skrywającą pod spodem koronkowy top), podartych jeansach. W aksamitnej, ciasno oplatającej szyję wstążeczce, w szmince w kolorze czerwonego wina, w mocnym makijażu oczu. Pomieszanie z poplątaniem klimatu punkowego i gotyckiego, codziennego stylu miejskich ulic, halloweenowych przebrań. Czyli na czasie, bo lata 90-te szturmują modę, a Halloween na dniach. I ta szarość, ten chłód, ten smutek. Oj, jakże idealny ten zapach na jesień!

 

Nuty zapachowe: paczula, róża, śliwka

Nos: Michael Almairac

Rok: 1993

 

Znasz się ze Złodziejem róż? Udało Wam się zaprzyjaźnić?