Kiedy marka Giorgio Armani zapowiadała premierę Si, postawiłam temu zapachowi poprzeczkę bardzo wysoko. Bo Cate Blanchett — uosobienie delikatnej klasy, bo minimalistyczna buteleczka pełna elegancji, bo nowoczesny szypr. No i fajnie, cytując popularną obecnie reklamę.
Tylko wcale mnie ten zapach nie ściął z nóg. Przynajmniej nie swą urodą, bo mocą owszem. Podchodziłam do niego wiele razy i nigdy nie udało mi się przebrnąć bez uszczerbku na samopoczuciu przez tę duszną, słodką i gęstą warstwę, która oblepiała mnie jak puchata kula waty cukrowej (o smaku porzeczki, rzecz jasna) w wietrzny dzień. Cóż, to w końcu perfumy dla kobiet, które mówią życiu „tak”. Ja najczęściej mówię „nie wiem”, więc Si odpowiedział konkretem za mnie. By się nie udusić, musiałam się poddać.
Z każdą kolejną wersją było mi bliżej zaprzyjaźnienia się z Si. Wersja Intense okazała się, wbrew nazwie, mniej intensywna od pierwowzoru, a porzeczka ujęta w kompozycji — bardziej esencjonalna i głęboka. No i ta czarna buteleczka! Woda toaletowa z kolei przypadła mi do gustu swoim natężeniem, w końcu to ja nosiłam zapach, a nie zapach mnie.
„Tak” dla róży
Dopiero jednak w odsłonie tegorocznej, czyli Rose Signature, Si zyskał upragnioną przeze mnie równowagę. Wreszcie czuję wszystkie składniki kompozycji i wszystkie w stężeniu przyjemnym dla mojego nosa. Porzeczka nie przykrywa reszty puchatą kołdrą, jest dojrzała i soczysta — smaczna. Róża — jest, subtelna i stanowcza jak Claire Underwood. I może nie nazwałabym tych perfum szyprowymi, ale jest w nich jakiś retro posmak. Jakieś spojrzenie za siebie z uśmiechem, łączącym piękno wspomnień z zadowoleniem, że to, co było, już było. No, niech będzie Armaniemu, że to szypr nowoczesny. Si Rose Signature otacza noszącą go osobę woalem dyskretnie zmysłowej, kobiecej aury. Trwałością nie ustępuje poprzednikom. Jest dość jednostajny, po początkowej eksplozji porzeczki i róży układa się na skórze i spokojnie wędruje w stronę finiszu.
„Tak” dla tajemnicy
Wyobrażam sobie Cate Blanchett siedzącą z podgiętą nogą na wygodnej kanapie, ubraną w prostą jedwabną koszulę w cielistym kolorze i czarne cygaretki. Na jej szyi drobniutki złoty naszyjnik błyszczy w popołudniowym słońcu, wiatr rozwiewa kosmyki jej jasnych włosów i porusza muślinowymi zasłonami, podmuch po podmuchu odsłaniając okno. Cate trzyma na kolanach stary, rozpadający się album z rodzinnymi zdjęciami. Przewraca wysłużone kartki, przyglądając się przeszłości złapanej w kadry. Przez jej twarz co chwilę przebiega uśmiech, czasem zaszklą się oczy. Spomiędzy stronic wypada szczególna dla jej serca pamiątka, zasuszona róża. Ale niech pozostanie tajemnicą, o czym jej przypomina. To niech każdy dopowie sobie sam…
Tym, którzy czuli różę w oryginalnym Si, Si Rose Signature może wydać się zbyt różane. Kto polubił tę puchatą porzeczkę pierwowzoru, może nie polubić się z tą soczystą porzeczką z najnowszej wersji. Jeśli Si eau de parfum nie wydały Ci się sztuczne, jest szansa, że wyczujesz jakąś chemiczną nutę w Rose Signature. Ja w Si nie czułam róży prawie wcale, tamta porzeczka nieszczególnie mi się podobała i pachniała na mnie chemią — za to z Rose Signature rozumiem się bardzo dobrze. W końcu mogę z przekonaniem powiedzieć „tak” któremuś z zapachów z tej linii.
Nuty zapachowe: róża majowa, róża turecka, nektar z czarnej porzeczki, nuty szyprowe, jasne drewno piżmowe, frezja
Nos: Julie Masse
Rok: 2016
A Ty którą wersję Si lubisz najbardziej?
Dodaj komentarz