Eau de Madeleine to perfumy-magdalenka. Wiesz, co to magdalenka? A proustowska magdalenka?

Ufam, że tak, ale przypomnę. Ta pierwsza to drobne, miękkie ciasteczko w kształcie muszelki. Ot, mąka, jajka, cukier, masło i parę kropel soku z cytryny zmieszane ze sobą i upieczone. Ta druga to z kolei rzecz, która mimowolnie budzi w nas wspomnienia. U Prousta takie działanie wykazywał właśnie wspomniany wyżej niepozorny wypiek. Zresztą, przeczytaj.

„Widok magdalenki nie przypominał mi nic, nim ją skosztowałem (…). Ale kiedy, po śmierci osób, po zniszczeniu rzeczy, z dawnej przeszłości nic nie istnieje, wówczas jedynie smak i zapach, wątlejsze, ale żywsze, bardziej niematerialne, trwalsze, wierniejsze, długo jeszcze, jak dusze, przypominają sobie, czekają, spodziewają się — na ruinie wszystkiego — i dźwigają niestrudzenie na swojej znikomej kropelce olbrzymią budowlę wspomnienia. I z chwilą, gdy poznałem smak zmoczonej w kwiecie lipowym magdalenki, którą mi dawała ciotka (mimo, że jeszcze nie wiedziałem i znacznie później miałem odkryć, czemu to wspomnienie czyniło mnie tak szczęśliwym), natychmiast stary, szary dom od ulicy, gdzie był pokój, przystawił się niby dekoracja teatralna do wychodzącej na ogród oficynki, którą zbudowano dla rodziców od tyłu (owa ścięta ściana, jedyna, którą wprzód widziałem), i wraz z domem miasto, rynek, na który wysyłano mnie przed śniadaniem, ulice, którymi chadzałem od rana do wieczora i w każdy czas, drogi, którymi się chodziło, kiedy było ładnie.”

— Marcel Proust, W poszukiwaniu straconego czasu. Tłumaczenie Tadeusz Boy-Żeleński.

Magdalenka-przypominajka

I to tej magdalence-przypominajce poświęcone są perfumy Eau de Madeleine francuskiej niszowej marki Au Pays de la Fleur d’Oranger. Tej i tylko tej magdalence, czuję się w obowiązku dodać: nie ma w nich ani grama cukru. Zainspirowała je babcia Virginie Roux, właścicielki firmy. Kobieta silna i charakterna, powojenna emancypantka. Co czuć, bo widzę w nich taką damę idealnie: krótko obcięte czarne włosy, prosta czarna sukienka za kolano, oczy umalowane na czarno, czerwona szminka na ustach i papieros w dłoni. To zapach subtelny i elegancki w swej prostocie, zagadkowy i mroczny. Nie jest ani kobiecy, ani męski. Nie jest ludzki. To zapach miejsca, nastroju i — jak sądzę — wspomnień.

Madeleine to kobieta w czerni.

Madeleine to kobieta w czerni.

Eau de Madeleine rozpoczyna się bliżej niezidentyfikowaną, kwaśno-gorzkawą cytrusową nutą. Bergamotką z aptecznym dodatkiem rozkruszonej aspiryny, dość zbliżoną w swej estetyce do tej z początku choćby Guerlain Eau de Shalimar. Ja nie przepadam za takim wstępem (następca Eau de Shalimar, tj. Shalimar Cologne, zaczyna się wg mnie o niebo przyjemniej). Szczęśliwie, jest to wstęp bardzo krótki, a dalej jest piękniej. Przechodzimy płynnie w chłodny, kadzidlany mrok, który towarzyszyć będzie nam już do samego końca spotkania z tymi perfumami, nabierając z czasem bardziej aksamitnego charakteru. Z pełną premedytacją użyłam sformułowania chłodny, kadzidlany mrok, bo kadzidło w tych perfumach to nie dym, to nie wijące się smużki — to aura.

 

Wizyta w starym kościele

W pewnym sensie i dla mnie Eau de Madeleine jest proustowską magdalenką. Budzi we mnie żywe wspomnienie wizyty w starym, zabytkowym kościele. Jednym z wielu. Przekraczam próg i znajduję się w małym przedsionku o bielonych ścianach, pachnących farbą. Za masywnymi drzwiami jest o wiele ciemniej, o wiele ciszej, o wiele zimniej. Siadam w wiekowej drewnianej ławie, śliskiej od dotyku tysięcy rąk, i miękkiej na tyle, by z łatwością wyżłobić w niej półksiężyc paznokcia. Zamykam oczy i wdycham zapach kadzidła, wsłuchuję się w szmery i szepty…

Poprawka: to dama w czerni. A może cichy, ciemny kościół...

Poprawka: to dama w czerni. A może cichy, ciemny kościół…

Jest w tych perfumach sportretowane jakieś uniwersalne sacrum. Sacrum niezależne od wyznawanej wiary czy nawet jej braku. To nie są perfumy na co dzień, ale na chwile kiedy potrzebujemy się wyłączyć, wyciszyć, skupić. Sprzyjają samotności spędzonej na rozmyślaniach, stwarzają przestrzeń do kontemplacji, i w tym ich największy urok. Nie warto ich laicyzować.

 

Nuty głowy: cytrusy
Nuty serca: kadzidło, róża
Nuty bazy: drzewo sandałowe, wanilia, piżmo

Rok: 2015

 

Lubisz perfumy z nutą kadzidła?