Lubin Grisette to perfumy proste, lekkie, dziewczęce i pełne życia. Mają przy tym klasę, dzięki której ciężko przylepić im łatkę pachnidła dla podlotków.
Gryzetka, z francuskiego grisette. Na początku, czyli w XVII wieku, słowo to oznaczało kobietę z klasy robotniczej, a wzięło się od szarego (gris) koloru sukien, w które zwykły się one ubierać. W pierwszej połowie XIX wieku zyskało jednak ciut inne zastosowanie. Określało młodą i niezależną dziewczynę, najczęściej szwaczkę albo modystkę, obyczajów lżejszych niż przeciętna kobieta, a wciąż nie tak lekkich jak prostytutka.
W czasach Belle Époque gryzetki były nieodłączną częścią francuskiej bohemy artystycznej — duchem i ciałem, a zwłaszcza tym drugim. Uwieczniano je na obrazach i, co tu kryć, często idealizowano.
Romantyczne oszustwo
Czy można oprzeć się beztroskiemu urokowi radosnej, młodej dziewczyny, która czerpie garściami z życia wszystko prócz zobowiązań? Najwidoczniej. Mark Twain podczas swej reporterskiej podróży po Europie opisał gryzetki z niekrytym rozczarowaniem.
„Ach, gryzetki! Byłbym zapomniał. To kolejne romantyczne oszustwo. Jeśli wierzyć podróżniczym księgom, miały zawsze być tak piękne — tak porządne i schludne, tak pełne wdzięku — tak naiwne i ufne — tak delikatne, tak ujmujące — tak sumienne w swych sklepowych obowiązkach, tak zniewalające dla klientów w swych szczebiotliwych naleganiach — tak oddane ubogim studentom z Łacińskiej Dzielnicy — tak beztroskie i radosne podczas niedzielnych pikników na przedmieściach — i och, tak czarująco, tak rozkosznie niemoralne! […]
W końcu zrozumiał, że chciałem zobaczyć gryzetkę. Potem pokazał mi ich tuziny. Były jak niemal wszystkie Francuzki, jakie kiedykolwiek widziałem — swojskie. Miały duże dłonie, duże stopy, duże usta; w większości miały zadarte nosy i wąsy, których przeoczyć nie pozwalało nawet dobre wychowanie; zaczesywały włosy do tyłu bez przedziałka; miały kiepskie figury, nie były ujmujące, nie były powabne; po ich wyglądzie wiedziałem, że jedzą czosnek i cebulę; i wreszcie, według mnie byłoby podłym pochlebstwem nazwać je niemoralnymi.”
— Mark Twain, Prostaczkowie za granicą, 1869. Tłumaczenie własne.
Ale to zdanie Twaina. Lubin zdaje się w swych najnowszych perfumach przedstawiać gryzetkę czarującą, choć nie da się ukryć, że jest w niej jakiś swojski pierwiastek. Dla mnie to jednak plus, bo ta drobna swojskość nie pozwala jej stać się dziewczęciem pretensjonalnym. Ujmujący urok to część jej natury, a nie wystudiowana poza czy haczyk na chłopców. To perfumy proste, lekkie, dziewczęce i pełne życia. Mają przy tym klasę, dzięki której ciężko przylepić im łatkę pachnidła dla podlotków.
Perfumy dla paryskiej Anne Shirley
Początkowo Grisette pachnie na mnie jak… domowy kompot z rabarbaru. Soczyście i kwaskowato, ale z nutą słodyczy. Zaczynam zatem od swojskości, od łyku wspomnianego napoju w letni dzień w babcinym ogródku, z bosymi stopami w zielonej trawie i głową pod gałązką czereśni. Ale trwa to tylko chwilę, zaraz przywdziewam pasiastą suknię, sznurowane buciki za kostkę na małym obcasie i słomkowy kapelusz ze wstążką. Wybiegam z ogrodu prosto na brukowaną uliczkę i z gracją oraz stukotem obcasów biegnę do ulubionej kafejki, jedną ręką przytrzymując na głowie kapelusz. Drugą macham do przyjaciółki, która czeka już przy stoliku ze szklanką lemoniady i wianuszkiem chłopców.
Dosiadam się do nich z przekrzywionym kapeluszem, rozwianymi włosami i rumieńcami na policzkach. Rozmawiamy o wszystkim i o niczym, zapominając o całym świecie. Flirtujemy i zanosimy się śmiechem, a po zachodzie słońca otwieramy butelkę różowego wina. Ktoś śpiewa, ktoś tańczy, ktoś recytuje naprędce utkane wiersze. I tak co dnia, do późnej nocy…
Nierozważna, romantyczna
Grisette otwiera się owocowo, różowym grejpfrutem zmieszanym z odrobiną cukru i paroma kroplami wody różanej dla smaku. To zaledwie kilka gryzów, ledwo dwie lub trzy cząstki owocu, ale jakże pyszne! Po paru minutach po grejpfrucie zostaje nam tylko lepki sok na palcach, a Grisette wręcza nam bukiet drobnych, jasnych różyczek. Opuszkami dotykamy lekko brzegów pudrowo różowych, pastelowo żółtych i kremowo białych płatków. Jest ślicznie, jest uroczo — udaje nam się jednak odwrócić na pięcie i nie przekroczyć granicy kiczu, w ostatniej chwili ktoś zaczepił nas w ramię. To cedr i irys, które równoważą kompozycję. Kadzidło, wanilia? Tych nie wyczuwam prawie wcale.
Te perfumy może nie są przełomowym dziełem, ale są utworem więcej niż przyzwoitym. Świetliste, lekkie, dziewczęce i może nawet trochę kokieteryjne, choć nigdy zobowiązująco. Są pełne życia, energetyzujące — idealnie sprawdzą się w wiosenne i letnie dni, na spacery w słońcu i do kwiecistych sukienek. Ich plusem jest także trwałość. Na mojej skórze wyczuwalne są około 5-6 godzin, a taki wynik udaje się osiągnąć niewielu „świeżakom”. Polecam spróbować ich na długich, rozpuszczonych włosach — przez cały dzień Grisette będzie otaczać nas uroczą, wywołującą uśmiech na twarzy chmurką.
Nuty głowy: cytrusy, grejpfrut, bergamotka, róża (konkret)
Nuty serca: róża marokańska, róża bułgarska, irys (konkret), kadzidło
Nuty bazy: piżmo, ambra, cedr, absolut wanilii z Madagaskaru
Rok: 2015
Lubin Grisette to najlepszy dowód na to, że perfumy niszowe nie muszą być trudne i dziwne. Jak myślisz, spodobałyby Ci się?
Dodaj komentarz