Są takie perfumy, które cenię, ale rzadko noszę. Tom Ford Velvet Orchid do nich należy. Choć zapach podoba mi się bardzo, czuję się w nim dobrze tylko jesienią. Listopad to jego miesiąc.
Gdyby Velvet Orchid, czyli aksamitna orchidea, był strojem — byłby welurową marynarką. Długą, dopasowaną, z głębokim dekoltem, w kolorze ciemnej purpury. Z chęcią przygarnęłabym takie cudo do garderoby, tak jak przygarnęłam te perfumy do kolekcji. Nawet nie dlatego, że takie rzeczy noszę, ale dlatego, że mają w sobie jakąś magiczną moc przyciągania. W takich mrocznych, teatralnych trochę kreacjach jest coś tajemniczego, co przykuwa moją uwagę. Tak też było w przypadku tego zapachu.
Kwiaty i (gorzkie) czekoladki
Tom Ford Velvet Orchid to młodszy brat ikonicznego już chyba Black Orchid. Zapachu ciemnego i gęstego jak noc, wyrazistego jak gorzka czekolada o zawartości 90% kakao. Z tą charakterystyczną kwaskowatością, drażniącą kubki smakowe w intrygujący sposób. Lubię Black Orchid, doceniam, ale to jednak Velvet Orchid jest bardziej mój. Jest bardziej wyważony, mniej jednoznaczny. Cichszy, spokojniejszy, bardziej tajemniczy. Wyobrażam ich sobie przy rodzinnym stole. Świąteczne przyjęcie, po paru godzinach tematy zaczynają skręcać w stronę tak zwanych trudnych. Wujek zaczyna o polityce. Więc… Black Orchid to ten brat, który bez pardonu kontruje wszystko, co mu się nie podoba. Velvet w milczeniu unosi brew i drwiąco się uśmiecha. Podoba mi się w nim to, że nie wykłada od razu wszystkich kart na stół.
W wiktoriańskim buduarze
Długo nie umiałam tych perfum ocenić. Podobają mi się? Nie podobają? Czym one w zasadzie pachną? Pluszem, wypełnioną alkoholem czekoladką, kwiatami? Intrygowały mnie, musiałam spędzić z nimi sporo czasu nim stwierdziłam, że je znam. Początek jest alkoholowy, uderza do głowy. Czuć w nim rum i miód. W kontakcie z moją skórą miodowe nuty zwykle zyskują na sile, więc ten duet wypada odurzająco słodki. Ale ciemny, bogaty. O, coś jak miód pitny. W sercu Velvet Orchid są kwiaty: słodkie, egzotyczne, przyprószone pyłkiem. Wyobrażam je sobie jako okazałą purpurową orchideę, wyniosłą i kuszącą zarazem. Miód z rumem cofają się, stają się tłem. Dołącza do nich wanilia i mirra, nieco sandałowca. Te trzy ostatnie składniki budują spokojną, miękką i bardzo kobiecą bazę. Ten zapach ma w sobie coś z estetyki wiktoriańskiego buduaru. Jakąś pudrową tajemnicę, jakąś kuszącą ciemność w swoim wnętrzu. Równocześnie jest jednak pluszowy, mięciutki z wierzchu. Można się w nim zatopić.
Velvet Orchid to perfumy dość intensywne, choć nie aż tak jak Black Orchid. Najczęściej poprzestaję na jednym psiknięciu, góra — dwóch. Ich trwałość jest imponująca, pachną calutki dzień. Od rana do wieczora, czasem i dłużej, kiedy zaplątają się we włosy.
Nuty głowy: bergamota, mandarynka, rum, miód
Nuty serca: jaśmin, olejek różany, czarna orchidea, orchidea, kwiat pomarańczy, magnolia, hiacynt, narcyz, heliotrop
Nuty bazy: balsam peruwiański, labdanum, sandałowiec, mirra, zamsz, wanilia
Nos: Yann Vasnier, Calice Becker, Shyamala Maisondieu, Antoine Maisondieu
Rok: 2014
Która orchidea podoba Ci się bardziej? Czarna czy aksamitna, Black Orchid czy Velvet Orchid?
Dodaj komentarz