Byredo Bal d’Afrique to zapach zainspirowany Paryżem późnych lat 20-tych XX wieku i fascynacją jego mieszkańców kulturą i sztuką afrykańską.
Najprościej można go określić dwoma przymiotnikami: kremowy i drzewny. Ale drzewny w zupełnie inny sposób, niż to sobie wyobrażałam. Spodziewałam się zapachu starej, drewnianej skrzyni, która przypłynęła z Afryki do Paryża na statku — pełna tajemniczych skarbów. Ewentualnie drzew spalonych słońcem i pokrytych kurzem z wyschniętej na wiór ziemi. A tu niespodzianka: dostałam woń wypielęgnowanej skóry, delikatnie drzewny aromat wetywerii i jasne, owocowe niuanse.
I wiesz co? Wcale nie jestem zawiedziona.
Niech żyje Bal
Przeciwnicy Bal d’Afrique zarzucają mu, że jest nudny, płaski i pachnie jak krem Nivea. Nudny? Mnie nie nudzi, choć przyznaję, że jest jednostajny. Płaski? Skądże, ja zapadam się w niego jak w miękki koc. Czy pachnie jak krem Nivea? Cóż, chciałabym, żeby krem Nivea tak pachniał. Powiedzmy, że Bal pachnie jak krem Nivea Soft na czystej, wypielęgnowanej skórze w słoneczny dzień. Bliżej mu do Nivea Soft niż do klasycznej wersji.
Mnie te perfumy oczarowały od pierwszego psiknięcia na skórę i nie dziwi mnie, że są bestsellerem Byredo. Są po prostu niebiańsko wygodne.
Afryka po parysku
Od startu do finiszu Byredo Bal d’Afrique pachnie mniej więcej tak samo. Różnice są drobne: w otwarciu najwięcej jest świetlistych cytrusów, w sercu czuć aksamitne płatki kwiatów, zaś baza ma w sobie najwięcej wetywerii. Lecz wszystkie te składniki czuć od pierwszych sekund po aplikacji, a w tle — ten miękki, przytulny krem.
Na początku prócz cytryny czuć nagietek i co nieco słodkiej czarnej porzeczki. Pamiętasz, jak pachniał dawny nagietkowy krem Pure Calendula od Yves Rocher? Nowej wersji nie miałam okazji przetestować, więc się do niej nie odniosę, ale nagietek w tej starszej podobny był bardzo do tego z Bal d’Afrique. A skąd ta porzeczka? Obstawiam, że to zasługa afrykańskiego krzewu bukko. Nigdy go nie wąchałam, ale czytałam, że jego liście wydzielają olejki eteryczne o aromacie zbliżonym właśnie do woni czarnej porzeczki.
Serce jest bardziej aksamitne i trudno mi wskazać, co czuć w nim najmocniej. Poszczególne nuty przenikają się wzajemnie, tworząc spójną całość, która jest czymś więcej niż tylko sumą składników. To po prostu pachnie jak… perfumy. Czymś abstrakcyjnym.
W bazie ta abstrakcja nabiera bardziej wytrawnego wymiaru. Ślad owoców i kwiatów słabnie, zastępują je wetyweria i cedr lekko przyprószone pudrem.
Opowieść szeptem
W Bal d’Afrique najbardziej podoba mi się to, że te nie pachnie niczym konkretnym. Pasuje na dzień i na wieczór, na lato i na zimę, kobiecie i mężczyźnie. Jest cichy i przyjemny, a przy tym trwały. Nie przeszkadza, lecz delikatnie otula i dodaje otuchy. Jednocześnie ma w sobie coś wytwornego — wiadomo od razu, że to paryskie klimaty. Afryka jest oswojona i podana na zachodnią modłę, powierzchownie. Spodziewam się, że właśnie tak, jak ukazywano ją podczas dwudziestowiecznych balów w sercu Francji, czyli wymieniając ochy i achy nad kulturą i sztuką Czarnego Lądu, zamiatając przy tym pod dywan ciemną stronę kolonializmu.
Odrzućmy jednak te gorzkie potyczki z nazwą na bok, najważniejszy jest zapach. A ten jest czarujący.
Nuty głowy: nagietek, neroli, bukko, bergamota, cytryna
Nuty serca: cyklamen, jaśmin, fiołek
Nuty bazy: czarna ambra, cedr, piżmo, wetyweria
Nos: Jerome Epinette
Rok: 2009
Znasz Byredo Bal d’Afrique lub inne zapachy tej marki? Masz swój ulubiony?
Dodaj komentarz