O Chanel No. 5 napisano już wszystko. To perfumy, które kojarzy każdy. Ale czy każdy je zna?
Wydaje mi się, że w czasach, gdy popularne perfumy to przede wszystkim pociągające otwarcie, wiele osób ucieka od Chanel No. 5 po paru minutach i nigdy już do nich nie wraca. Zostają zaszufladkowane, ocenione po okładce. Tymczasem to perfumy starej daty, w których otwarcie najlepiej byłoby w XXI wieku przemilczeć — małe są szanse, by kogoś ono dzisiaj urzekło. Najważniejsze dzieje się jednak później.
Otwarcie rzeczywiście jest kłopotliwe, mocno mydlane. Pachnie jak stara szafa. Babcine futra, jej eleganckie suknie i bluzeczki z żabotem, lakowane pudełko z koralami. We mnie budzi ten zapach nostalgię, tęsknotę za czasami, których nie znałam (i być może wcale nie chciałabym poznać, ale wiecie — ciekawość). Ten początek długo odstraszał i mnie, nie chciałam nawet sprawdzić, co dalej. W końcu zupełnie od niechcenia psiknęłam się słynną Piątką, powąchałam, skrzywiłam się… i zamiast prędko umyć nadgarstek, czekałam. Zajęłam się zupełnie czym innym i kiedy na chwilę odwróciłam uwagę od perfum, stała się magia. Zrozumiałam, co kobiety od pokoleń widzą w tym zapachu. W nowym zauroczeniu tylko utwierdziły mnie komplementy, które usłyszałam, nosząc go na sobie.
Wspomnienie pierwszych dni miłości
Po dość trudnym początku Chanel No. 5 łagodnieje, mięknie. Młodnieje. Wyobraź sobie, że z tej pachnącej mydłem babcinej szafy wyciągasz najpiękniejszą sukienkę. Tę, którą babcia trzyma na pamiątkę. Przypomina jej o pierwszym pocałunku z dziadkiem. Młodzi, piękni, zakochani. Po dansingu poszli na spacer, opustoszałe uliczki zalane były blaskiem księżyca i stłumionym światłem z okien kamienic. Obcasy stukały o bruk, nieśmiało splatały się ręce, w końcu — usta. Przykładasz ją do siebie, patrząc w lustro z czułością, widząc w nim babcię sprzed kilkudziesięciu lat. To prosta sukienka, skromna, ale w prostocie jej siła: nic nie odwraca uwagi od noszącej ją osoby. Zakładasz na szyję sznur drobnych pereł i rozmyślasz, jak to było…
Tuż przed północą babcia wróciła do domu. Odwiesiła sukienkę na wieszak z westchnieniem, uśmiechając się do siebie. Potem, zawinięta w pierzynę, odtwarzała w myślach te parę ostatnich godzin i snuła marzenia o następnych — godzinach, dniach, tygodniach, miesiącach, latach. Tak, jak to robią młode zakochane dziewczęta. Wtedy i dziś. I od tego wieczoru ta sukienka pachnie właśnie tak, jak budząca się miłość. Jak spacer po tańcach, jak bukiecik maleńkich konwalii (który na drugi dzień po spacerze babcia znalazła na progu) i jak pachnące mydłem ciało w krochmalonej pościeli. Rozumiesz to dopiero teraz, jako dorosła kobieta, która sama odnalazła już miłość swojego życia. Przestało Cię dziwić, po co ktoś trzyma od lat w szafie dawno niemodną sukienkę.
Coś w tym chyba jest, że do tych perfum trzeba dorosnąć. Albo przynajmniej nauczyć się doceniać przeszłość, polubić spoglądanie wstecz, by dać się zaciekawić.
Zapach kobiecej wolności
Marilyn Monroe powiedziała, że sypia ubrana tylko w kilka kropel Chanel No. 5. Jak sobie wyobrażasz perfumy, którymi pachnie nagie ciało i łóżko takiej kobiety? Kobiety wciąż utożsamianej przede wszystkim z jej zmysłową urodą? Z krągłymi kształtami piersi i bioder, z lokami w kolorze szampana, z czerwonymi ustami i kocim spojrzeniem? To powinien być erotyk we flakonie, prawda? Może egzotyczne kwiaty o słodkiej woni, może cielesne piżmo, może nawet nuty zwierzęce? Dla osób, które wyobrażają sobie, że Piątka pachnie tak, jak wyglądała Marilyn, ten zapach może okazać się sporym rozczarowaniem. To nie jest wijący się w pościeli kociak, nie kusicielka, nie wamp. To po prostu kobieta, czysta kobieta (w sensie dosłownym i nie tylko), układająca się do snu. Kobieta wolna od łatek: kochanki, żony, matki, artystki, księgowej, pani ze sklepu. Kobieta bez stroju, bez makijażu, bez rzeczy do zrobienia. Kończąca dzień w towarzystwie swoich myśli. Teraz jest sobą, jutro może stać się, kim zechce.
Skleja się to w całość z datą powstania Chanel No. 5, prawda? Z samą Coco. Z modą lat dwudziestych. Z wyzwoleniem się kobiet z ciężkich, krępujących sukien. Z uwolnieniem kobiecych włosów od skomplikowanych upięć. Widzę młodą Gabrielle Chanel w tym zapachu — kobietę w prostej czarnej sukience, w chłopięcej fryzurze, tak różną od kolorowych ptaków poprzedniej epoki. I wyróżniającą się przez swoją inność, swoją zwyczajność.
Pachnąca abstrakcja
Jeśli o nuty chodzi, to w otwarciu Chanel No. 5 dominują aldehydy. Mydlana abstrakcja z dodatkiem odrobiny neroli na wstępie, ylang-ylang nieco później. Ten egzotyczny kwiat stanowi pasaż z pierwszej do drugiej fazy zapachu, łączy je ze sobą jak most. W sercu Piątki czuję delikatne konwalie, miękkiego irysa. To najbielszy etap kompozycji, najchłodniejszy, może nawet niewinny. W bazie jest cieplej, przytulniej — ale nie jest to przytulność kocyka, miękkość pluszowego misia. To przytulność retro, jak czułości wyniosłej damy. Składa się na nią głównie sandałowiec, mech i wanilia. Choć te perfumy to jeden z zapachów, przy których wyodrębnianie nut nie ma większego sensu, one pachną jako całość. I to całość dość nieuchwytna, nieimitująca natury.
Klasyczna Piątka to zapach o bardzo dobrej projekcji, trzeba uważać z ilością, by nie zaczął męczyć. Jest trwały, mi towarzyszy nawet 12 godzin i więcej.
Nuty głowy: neroli, ylang-ylang, brzoskwinia, bergamota, aldehydy
Nuty serca: jaśmin, konwalia, irys, róża majowa
Nuty bazy: sandałowiec, wetyweria, mech, paczula, wanilia
Nos: Ernest Beaux
Rok: 1921
A Ty, znasz już Chanel No. 5? Co sądzisz o tym zapachu? Myślisz, że takie perfumy pasują do współczesnych kobiet, czy przegrywają walkę z czasem?
Dodaj komentarz